Ten wpis dedykuję mojej Mamie, która wczoraj obchodziła urodziny.
Wiem, że to przeczytasz, dlatego życzę Ci kolejnych podróży
tak wspaniałych, jak ta, a nawet jeszcze lepszych.
(najlepiej 12 razy w roku!)
Przystanek pierwszy
Pierwsza część mojej relacji z Kos to przede wszystkim opis wrażenia, jakie zrobiła na nas ta grecka wyspa. Teraz pora na opisanie tego, co urzekło nas w stolicy wyspy – mieście Kos!
Gdy już dotarliśmy do centrum miejscowości, zostawiliśmy rowery w specjalnie przeznaczonym do tego miejscu i rozpoczęliśmy piesze zwiedzanie. W samym sercu miasta zlokalizowane są najważniejsze obiekty o znaczeniu historycznym. My działaliśmy trochę intuicyjnie i po omacku, posługując się gratisowym planem miasta. I tak w pierwszej kolejności naszą uwagę przykuły wyłożone kamieniami schody, których szczyt ginął gdzieś w zielonej gęstwinie drzew i krzewów. Bez zastanowienia ruszyliśmy na górę i już po chwili ujrzeliśmy porozrzucane gdzieniegdzie szczątki starożytnych greckich budowli – ot tak, po prostu, jakby zagubione w wypalonej słońcem trawie…
Po chwili naszym oczom ukazał się Plateia Platanou, czyli plac Platana. Miejsce to nazwę zawdzięcza niezwykłemu drzewu, którego rozłożyste gałęzie podtrzymywane są przez specjalne metalowe konstrukcje. Legenda głosi, że jest to platan zasadzony przez samego Hipokratesa, który następnie w cieniu owego drzewa głosił swoje nauki. W rzeczywistości jednak nie może to być prawdą, gdyż wspomniany platan ma ok. 500 lat, podczas gdy Hipokrates żył w latach 460-357 p.n.e. Mimo wszystko tak wiekowe drzewo robi na nas wrażenie, podobnie jak pozostałości starożytnych kolumn, stanowiące tło do zdjęć praktycznie wszystkich przewijających się w tym miejscu osób (tak jest, dla nas też).
Niestety, miejsce to po części traci swój urok ze względu na kwitnący w nim biznes. O ile ukryta pod daszkiem z zielonego bluszczu knajpa wygląda jeszcze znośnie i w pewien sposób wtapia się w otoczenie, podobnie jak można tolerować wszędobylskich turystów (ok, w końcu my też robiliśmy mnóstwo zdjęć i kręciliśmy się wokół tego drzewa), to już kolorowe stragany i sklepiki z tandetnymi pamiątkami upchnięte na parterze XVIII-wiecznego meczetu zdecydowanie kolą w oczy. Przynajmniej mnie, bo z kolei mój siedmioletni brat wraz z rodzicami ochoczo buszował tam w poszukiwaniu czegoś, co upamiętniałoby nasze wspólne greckie wakacje… Na szczęście znalazł sobie coś ciekawego i przede wszystkim związanego z tym miejscem – spisaną na papierze przysięgę Hipokratesa, którą po dziś dzień składają lekarze na całym świecie. ;)
Gdzie średniowiecze przeplata się ze starożytnością
Idziemy dalej. Przechodząc przez kamienny mostek nad obsadzoną palmami ulicą, bezpośrednio z placu Platana dotarliśmy do ruin średniowiecznego Zamku Rycerskiego (Neratzia Castle). Tutaj już za wstęp trzeba było zapłacić. Na miejscu okazało się jednak, że warto było – średniowieczne mury skrywały bowiem mnóstwo elementów z czasów starożytnych! Dlaczego? Otóż zamek wznoszony był od XIV do XVI wieku przez Joannitów, czyli rycerzy-zakonników, którzy do budowy wykorzystywali kamienie pochodzące z ruin starożytnego Asklepiejonu.
Zwiedzanie średniowiecznych ruin skrywających starożytne skarby genialnie podsumował mój młodszy brat stwierdzając, że „można tutaj dotknąć historii”. Siedmiolatek trafił w samo sedno, gdyż rzeczywiście – szczątki starożytnych, greckich budowli są tutaj na wyciągnięcie ręki. Można ich dotknąć, obejrzeć z bliska, zachwycić się misternie wyrzeźbionymi detalami… A jednocześnie zastanowić się przez chwilę i wyobrazić sobie życie, które toczyło się w tym miejscu wieki temu.
Ruiny zamku zachwycają jednak nie tylko tym, co znajdujemy wewnątrz nich. Dzięki doskonałemu usytuowaniu, serwują nam również wspaniałe widoki. Przechadzając się po wysokich średniowiecznych murach, z jednej strony możemy podziwiać turecki brzeg wyrastający w oddali z turkusowo-lazurowego morza , z drugiej zaś – zabudowania miasteczka Kos wkomponowane w brunatny, lecz jakby wypłowiały od słońca, wyżynny krajobraz.
Poniżej możecie zobaczyć krótki film, który nagrałam podczas rowerowej przejażdżki i zwiedzania ruin zamku:
Nasza wielka grecka uczta
Po przejażdżce rowerowej i oglądaniu zabytków w majowym greckim słońcu nieunikniona była potrzeba naładowania naszych baterii, dlatego udaliśmy się w głąb miasta w poszukiwaniu prawdziwej greckiej knajpy. Długo nie musieliśmy szukać, gdyż obok tego miejsca nie można było przejść obojętnie – mowa tu o tawernie Fish House, która przyciąga spojrzenia wszystkich przechodniów.
Kolejni turyści co chwilę wspinają się po kamiennych schodach ozdobionych niebieskimi, drewnianymi krzesłami i stoliczkami oraz kwiatami w kolorowych donicach, by na samej górze zrobić sobie zdjęcia w urzekającej scenerii. Nic dziwnego: stoi tam uroczy, pomalowany na biało budyneczek, którego okna i drzwi okolone zostały ramami namalowanymi na murze niebieską farbą, zaś po ścianach pną się przepiękne amarantowe kwiaty.
Z głośników rozlega się przyjemna i nastrojowa grecka muzyka, a stoliki nakryte kraciastymi obrusami skryte są w cieniu białych markiz i naturalnego dachu utworzonego z zielonych koron drzew.
Oczywiście, jak na restaurację serwującą owoce morza przystało, w tawernie Fish House nie mogło zabraknąć morskich akcentów, takich jak biała drewniana łódka czy pomarańczowe koła ratunkowe zawieszone na ścianach. Na częściowo odsłoniętym „zapleczu” odnalazłam kolejny tradycyjny grecki akcent. Były to dwie suszące się w słońcu ośmiornice, nabite na haki i zawieszone na sznurze niczym pranie…
Szkoda tylko, że wiele z fotografujących się w tym miejscu osób nie zostaje w knajpie na dłużej, bo naprawdę warto! My postanowiliśmy w restauracji Fish House urządzić sobie prawdziwą grecką ucztę… Na naszym stole wylądowała m.in. sałatka grecka, krewetki w greckim sosie z ouzo, czy tradycyjne greckie ciasta, do tego greckie piwo i greckie białe wino w specyficznej, metalowej karafce. Tylko mój brat się wyłamał i zamówił pizzę, ale jemu akurat można wybaczyć… ;)
Na samym końcu zostaliśmy poczęstowani przez obsługę kieliszkiem greckiego, słodkawego alkoholu – likieru o nazwie „mastiha”.
Wszystko smakowało wyśmienicie i zdecydowanie zarekomendowałabym tę restaurację każdemu, kto planuje odwiedzić miasto Kos! Jeśli chcecie zobaczyć moją krótką video-relację z tawerny Fish House, zapraszam do oglądania filmu poniżej (a także do subskrybowania kanału born2travel na YouTube! ;))
Na koniec okazało się, że restauracja to rodzinny biznes, w który – jak widać – jego właściciele wkładają całe swoje serce. Dlatego właśnie niepotrzebni są im natrętni naganiacze zgarniający klientów z ulicy! Miałam okazję porozmawiać z żoną jednego z szefów, która również prowadzi swojego bloga na stronie www.kosexplorer.com jako „The NOT So Greek Goddess”.
Odetchnąć w… katolickim kościele
Po naszej greckiej biesiadzie chcieliśmy zobaczyć, co jeszcze miasto Kos ma nam do zaoferowania. Próbowaliśmy odnaleźć Asklepiejon, ale niestety w końcu tam nie dotarliśmy. Zobaczyliśmy za to pozostałości starożytnego rzymskiego Odeonu – budowli przeznaczonej do występów teatralnych i muzycznych.
Przez przypadek trafiliśmy również do katolickiego kościoła (Sanktuarium Krzyża Świętego – Parafia Baranka Bożego) pod opieką franciszkanów z Rodos (podczas gdy podobno 97% mieszkańców wyspy wyznaje prawosławie, a zaledwie 0,4% to katolicy). Sporo przydatnych i ciekawych informacji na temat tego kościoła znalazłam na blogu Gabi – ostatnia prosta.
O ile na co dzień nie jesteśmy zbyt praktykującymi katolikami, to akurat w tym kościele pozwoliliśmy sobie na chwilę zadumy i refleksji. Skromność tego miejsca nas urzekła – nie ma tu żadnego zbędnego przepychu, który zbyt często razi po oczach w przypadku naszych rodzimych świątyń…
Dodam, że warto było przejść się kawałek dalej, aby zobaczyć kolejną, tym razem grecką świątynię, a także mały cmentarz, po którym leniwie przechadzały się koty. Na środku stoi kapliczka, do której wnętrza również można zajrzeć.
Tym sposobem nasze zwiedzanie na Kos dobiegło końca. Zrobiliśmy jeszcze małe zakupy, a w drodze do hotelu zatrzymaliśmy się na plaży, żeby wykąpać się w morzu.
Nie zobaczyliśmy na tej wyspie wszystkiego, ale zobaczyliśmy wystarczająco dużo, aby przywieźć ze sobą wspaniałe wspomnienia. Postanowiliśmy, że jeszcze kiedyś tu wrócimy. I jednego jestem pewna: gdy ponownie zawitamy na Kos, obowiązkowym punktem programu będzie uczta w restauracji Fish House! ;)
Asia
6 maja 2015 — 10:00
Cudowne wpisy bardzo miło się czyta :) Ile czasu trwałą Wasza wycieczka 7 dni czy więcej?
Pozdrawiam ciepło!
Ania Szymiec | born2travel
20 października 2015 — 17:18
Hej, dziękujemy bardzo za miłe słowa! :) Wycieczka na Kos trwała dokładnie 7 dni :) Pozdrawiamy!
Płyta
30 stycznia 2018 — 09:32
Cudne miejsce. Właśnie szukam czegoś na wakacje. Dobrze, że trafiłem na ten blog. Pozdrawiam
irek
1 maja 2019 — 23:05
dziekuje za ten blog :d mega przydatne wskazowki i piekne zdjecia :D wlasnie jutro lece na Kos :d juz nie moge sie doczekac <3
lik czarter
19 września 2019 — 02:56
Osobiście wolę czarterować jachty w Grtecji i pływać, ale jak kto woli ;) Historia też jest ok :-)
Piotr z Co Zobaczyć w
25 czerwca 2023 — 09:10
Udało mi się odwiedzić to miejsce kilka lat temu i byłem zachwycony!