Kolonia. Główny cel wyjazdu: targi FIBO 2014
Dawno mnie tutaj nie było, a tego posta zaczynałam pisać na telefonie, będąc w podróży, gdzieś na niemieckiej autostradzie… Przed wyjazdem miałam urwanie głowy z załatwieniem spraw i do tego ostatnie dni marca były wypełnione zmaganiami z treningami i dietą w ramach innego mojego projektu, którego celem było doprowadzenie do wymarzonej sylwetki (teraz mogę się pochwalić ośmioma zrzuconymi kilogramami i niezłym „six packiem”, ale muszę uważać, żeby nie wrócić do stanu poprzedniego – gdy usłyszałam o niemieckim specjale, czyli wielkich preclach z serem, dosłownie zaczęłam się ślinić!:P). Mam nadzieję więc, że wybaczycie mi to opóźnienie w blogowaniu!
A teraz parę słów na temat wyjazdu. Dzięki firmie Trec Nutrition udaliśmy się z Tomkiem do Kolonii na FIBO 2014, czyli największe na świecie targi kulturystyki i fitnessu! Połączyliśmy na tym wyjeździe nasze dwie pasje – sport i podróżowanie. Mieliśmy nadzieję zobaczyć kawałek tego pięknego miasta i słynną Katedrę, choć zapowiadał się naprawdę pracowity, długi weekend… Podróż samochodem trwała ok. 12 godzin, ale upłynęła nam bardzo przyjemnie w towarzystwie Kasi i Pawła. :)
Hotel Mercure Köln West i dobre wieści
Do hotelu Mercure Köln West trafiliśmy więc późnym wieczorem. Hotel podobno wiekowy, ale został niedawno odremontowany. Dało się to zauważyć w recepcji i w pokoju, a dokładniej w odświeżonej i wyglądającej dość nowocześnie łazience (minusem był brak zamka w drzwiach do łazienki, więc musiałam zaufać Tomkowi, że nie wtargnie do niej bez zapowiedzi :D). Nie jesteśmy jednak bardzo wybredni, jeśli chodzi o miejsca do spania w podróży i nie robimy zdjęć zardzewiałych kranów, pękniętych ścian ani paproszków zamiecionych pod łóżko, jak to mają w zwyczaju użytkownicy portalu Holidaycheck, więc nie narzekaliśmy i ogólnie nam się podobało. ;)
W hotelu przewijały się akcenty związane z motoryzacją, co było dość fajnym pomysłem. Do tego pyszne śniadania – bardzo proste i standardowe – hotelowe. Czyli najlepsze, bo zawsze smakują. Wybór każdego dnia był taki sam, więc obstawałam przy jajecznicy z warzywami, bułkach z ziarnami i jogurtach z muesli, owocami i bakaliami. Na dłuższą metę pewnie by się znudziło, ale w takich miejscach zazwyczaj nie zostaje się na długi czas. Ogromnym plusem było też darmowe WiFi dla gości hotelowych, dostępne za darmo, na terenie całego hotelu.
Chciałabym tutaj wspomnieć, że właśnie będąc w Kolonii, otrzymałam maila z informacją, że wygrałam konkurs na relację z Kolosów! Byłam bardzo mile zaskoczona tym drobnym sukcesem. Możecie o tym przeczytać tutaj: http://www.kolosy.pl/aktualnoci/kolosy/item/732-konkurs-na-relacje-%E2%80%93-rozstrzygniecie.html ;)
Targi FIBO w Koelnmesse
Kolejne dni spędzaliśmy w olbrzymim obiekcie Koelnmesse, w którym odbywały się targi FIBO i FIBO POWER 2014, praktycznie od rana do wieczora. Udało mi się przeprowadzić kilka fajnych wywiadów, które możecie obejrzeć na moim videoblogu, jeśli interesuje Was tematyka sportu i zdrowego odżywiania: http://www.youtube.com/user/aniaFit. Tutaj piszę o podróżach, dlatego powiem tylko krótko – że FIBO zrobiło na nas niesamowite wrażenie. Po więcej odsyłam do powyższego linka… ;)
Siłownia i Alter Markt nocą
Pomimo ogromnego zmęczenia i zaledwie 5 godzin snu dziennie, postanowiłam, że musimy zobaczyć chociaż część tego pięknego miasta. W Kolonii był też akurat mój kuzyn Conrad, szczęśliwy obywatel Kanady. Widujemy się raz na ruski rok, więc mieliśmy fajną okazję do wyskoczenia razem „na miasto”. Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy pewnego wieczora, była siłownia o nazwie McFIT – śmialiśmy się, że to prawdopodobnie siłownia sieci McDonald’s… Nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości, ale kto wie? Zaraz po treningu, w samych dresach i podkoszulkach, spontanicznie pojechaliśmy na Alter Markt – historyczny rynek, dawne targowisko Kolonii. Od razu urzekł mnie widok wybrukowanych uliczek, oświetlonych kolorowymi światłami knajpek, misternie rzeźbionego Ratusza i osadzonej na środku placu fontanny Jana von Wertha. Zrobiliśmy tylko szybki rekonesans i postanowiliśmy wrócić tu później.
Majestatyczna gotycka Katedra
Obowiązkowym punktem programu była słynna, gotycka Katedra Świętego Piotra i Najświętszej Marii Panny w Kolonii. Widzieliśmy ją z bliska, gdy było jeszcze jasno – była naprawdę ogromna i imponująca, więc trzeba było się trochę nagimnastykować, aby ująć ją w kadrze.
Precle, sznycle i piwo
Po sesji zdjęciowej postanowiliśmy zjeść coś w miejscowej knajpie. Po drodze nie mogłam oprzeć się pokusie i kupiłam w ciastkarni słodkiego precla z migdałami – w końcu w Niemczech to obowiązkowa przekąska!
Chwilę później natrafiliśmy na lokal, w przed którym stał tłum ludzi, trzymających w dłoniach kufelki z piwem. Najwięcej miejscowych – najlepiej! Nad wejściem do knajpy widniał czarny, dwugłowy orzeł, a trochę wyżej uwagę przykuwał czerwony, neonowy napis „FRÜH”. Po przekroczeniu progu okazało się, że jest to nie tylko restauracja i pub, ale również lokalny browar! Wtedy wiedzieliśmy już, że tu zostaniemy. Ja nie miałam zbyt dużego wyboru, jeśli chodzi o jedzenie, ponieważ nie jadam wieprzowiny – a ta zdecydowanie królowała w menu… Udało mi się jednak wyszukać kurczaka z ryżem w sosie ananasowo-paprykowym. Panowie zamówili oczywiście po sznyclu. Wszyscy natomiast skosztowaliśmy miejscowego piwa, podawanego w małych, degustacyjnych szklaneczkach o pojemności 0,2 l. Piwo, jak piwo – było bardzo dobre. ;)
Pocztówkowe widoki po zmierzchu
Po kolacji, gdy już zapadł zmrok, udaliśmy się znów pod katedrę. Zrobiłam kilka zdjęć, ale wciąż czułam niedosyt…
…więc namówiłam swoich towarzyszy na przejażdżkę do miejsca, w którym można było zobaczyć ten słynny widok, który pojawia się po wygooglowaniu miasta „Kolonia” – czyli pocztówkową panoramę przedstawiającą rzekę Ren, oświetloną katedrę i most Hohenzollernów. Na szczęście mieliśmy ze sobą statyw i to, co stworzył Tomek było po prostu – WOW! Rewelacyjne! Zobaczcie zresztą sami…
Piękne, prawda? To zdjęcie z Kolonii podoba mi się najbardziej z wszystkich. Jest cudowne.
Papa Joe’s Biersalon
Chciałam wspomnieć o jeszcze jednym ciekawym miejscu w Kolonii, a mianowicie o pubie Papa Joe’s Biersalon. Jest to niewątpliwie ciekawe miejsce o oryginalnym wystroju, pełnym dziwnych i zabytkowych przedmiotów, takich jak przerażająca orkiestra za barem w postaci dwóch kukieł grających na instrumentach, stare automaty do oglądania slajdów czy stolik od maszyny do szycia, przy którym siedzieliśmy, kosztując miejscowego piwa. Mamy kilka filmów z tego miejsca, więc może wrzucę je na youtube, gdy w końcu oficjalnie ruszę z kanałem born2travel. Ale to już plan na przyszłość…
Na pamiątkę – Kölsch
Na koniec mała ciekawostka. Gdy jestem za granicą, staram się kupić tam jakieś miejscowe specjały, których nie ma w naszym kraju. W Niemczech zazwyczaj wybór pada na piwo i słodycze. :) Tym razem przywiozłam więc do Polski piwo gatunku Kölsch, produkowane tylko w Kolonii. Wybrałam intuicyjnie, sugerując się określeniem „Kölsch” i symbolem przedstawiającym Katedrę na kapslu oraz etykiecie. Jak się później okazało, nazwa „Dom” po niemiecku oznacza „katedrę”… Ciekawe, jak alkohol z takim logo przyjąłby się u nas? ;)
Jadąc do Kolonii nie byliśmy nastawieni na wielkie zwiedzanie, niemniej jednak zrobiliśmy co w naszej mocy, aby choć przez chwilę poczuć się, jak miejscowi i odkryć choć cząstkę tego, co Kolonia ma do zaoferowania! Mam nadzieję, że ta relacja Wam się spodobała – czekam na Wasze komentarze!
1 Pingback